Rozpoczynamy cykl wywiadów „Ludzie Stoczni”, w którym będziemy przedstawiać sylwetki naszych pracowników. To oni swoją wiedzą, doświadczeniem i zaangażowaniem współtworzą historię PGZ Stoczni Wojennej (przedtem Stoczni Marynarki Wojennej), budując jej pozycję od ponad 100 lat. Obecnie nasz zespół liczy ponad 700 osób i stale się rozwija. Tworzymy różnorodną społeczność – od specjalistów z kilkudziesięcioletnim stażem, po młodych inżynierów i techników, którzy stawiają w Stoczni swoje pierwsze zawodowe kroki. Poznajmy ich bliżej.
Wywiad z Bogdanem Jakubczykiem, długoletnim pracownikiem PGZ Stoczni Wojennej
Rozpoczął pracę jako 19-latek, by przez cztery dekady współtworzyć historię naszej Stoczni. Od montażu silników po modernizację systemów nurkowych na okrętach Marynarki Wojennej – poznajmy zawodową podróż człowieka, który był świadkiem transformacji Stoczni od sowieckich barek desantowych po współczesne fregaty Miecznik. Historia Bogdana to 40 lat pasji, rozwoju i nieustannych wyzwań w jednym z najważniejszych zakładów polskiego przemysłu zbrojeniowego.
Do pracy w stoczni przyszedł Pan bardzo młodo …
Tak, rozpocząłem pracę we wrześniu 1984 roku, mając zaledwie 19 lat. Trafiłem tu z dosyć daleka, bo aż z Ełku. Na początku zatrzymałem się u rodziny w Gdyni, a później zamieszkałem w hotelu robotniczym.
Skąd taki wybór? Dlaczego akurat stocznia?
To wynikało z moich wcześniejszych zainteresowań. Zawsze fascynowały mnie morze, statki i okręty. Ta pasja wzięła się głównie z telewizji, ale częściowo też za sprawą rodziny – mój wujek pracował w stoczni na wydziale konserwacyjno-malarskim.
Jak wyglądała Pana kariera w stoczni?
Pierwsze kroki stawiałem na Wydziale Mechanicznym jako monter maszyn i urządzeń okrętowych. Po roku pracy na warsztacie zostałem powołany do wojska. Co ciekawe, mimo że stocznia miała referat do spraw marynarki i większość pracowników trafiała do służby na morzu, ja zostałem skierowany do jednostki w Orzyszu. Podczas 2-letniej służby wojskowej zdobyłem uprawnienia elektryczne do 1 kV, ale po powrocie, ze względu na braki kadrowe, przez trzy lata pracowałem jako monter rurociągów okrętowych.
Czym się Pan wtedy zajmował?
Na stanowisku montera rurociągów, zajmowałem się głównie remontem różnego rodzaju zasuw, zaworów, elektrozaworów, kingstonów, manometrów i klap. Następnie, przez kilka kolejnych lat pracowałem na etacie technologa, w tym blisko 2 lata w dziale eksportu. Była to praca wymagająca skupienia – rozpisywanie kart zadaniowych i materiałów, wszystko oczywiście ręcznie, bo wtedy nie było jeszcze komputerów. Moje kolejne 2-3 lata to praca, jako planista w planowaniu operatywnym, czyli obliczanie mocy produkcyjnych w stosunku do zakładanych przez stocznię planów remontowych na kolejne lata.
Zdjęcie: Gratulacje za 40 lat pracy od Zarządu PGZ SW.
Przy jakich jednostkach Pan pracował?
Do około 1994 roku w stoczni nie było żadnych jednostek cywilnych – ani remontowanych, ani budowanych. Najbardziej utkwiła mi w pamięci z tego okresu współpraca z ówczesnym Związkiem Radzieckim, gdy mieliśmy bardzo dużo remontów ich barek desantowych. W tym okresie byłem oddelegowany do działu eksportu i pracowałem jako technolog, który zajmował się remontami jednostek zagranicznych, czyli w praktyce głównie radzieckich. Był to dość prestiżowy dział, chyba również dlatego między innymi, że jego szefem był pierwszy sekretarz miasta Gdyni.
Generalnie przekrój mojej pracy to udział przy remontach (bądź też budowach) praktycznie wszystkich rodzajów okrętów, czy też jednostek – zarówno tych nadwodnych, jak i podwodnych.
Kiedy nastąpiła zmiana?
W latach 1994-95 przyjęliśmy do remontu pierwszy statek cywilny – „Stanfield”. To była wyjątkowa chwila, bo do tej pory mieliśmy do czynienia głównie z kutrami rakietowymi, jednostkami trałowymi, barkami desantowymi czy okrętami ratowniczymi. Pamiętam, że mieliśmy wtedy sporo wyzwań, bo remonty wojskowe znacząco różnią się od cywilnych – inne wymagania, inne procedury.
Jaką funkcję pełni Pan obecnie?
Od 1995 roku, czyli już prawie 30 lat, pracuję w dziale kooperacji. Zostałem przeniesiony na stanowisko starszego kooperanta przez dyrektora produkcji. Nasz dział powstał z wydzielenia części działu zakupów, by uzupełniać moce produkcyjne i szukać podwykonawców w przypadku braku możliwości technicznych wykonania danej pracy.
Na czym polega ta praca?
To bardzo wszechstronne zajęcie. Współpracujemy praktycznie z całą stocznią – z wydziałami produkcyjnymi i infrastruktury, z działem finansowym przy płatnościach, z księgowością przy rozliczaniu faktur, z działem konstrukcyjnym przy wsparciu technicznym i kontrolą jakości. Zajmuję się też bezpośrednimi kontaktami z podwykonawcami. Na początku pracy jako kooperant postanowiłem osobiście zobaczyć zaplecze każdej współpracującej firmy – ich moce produkcyjne, maszyny, sprzęt, hale. Sam papier nigdy mnie nie przekonywał, wolałem wszystko sprawdzić na własne oczy.
Pana praca została doceniona wieloma odznaczeniami…
Tak, otrzymałem między innymi medal od dowódcy Marynarki Wojennej, admirała Łukasika, w 2001 roku, a także srebrny medal od Prezydenta RP za zasługi dla Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej.
Patrząc wstecz na swoją karierę zawodową, co uważa Pan za swój największy sukces?
Największym wyzwaniem i jednocześnie sukcesem była modernizacja ORP „Lech” i systemu nurkowego. To był poważny kontrakt, zarówno pod względem finansowym jak i technicznym – w latach 96-97 jego wartość wynosiła ładnych kilka milionów złotych. Projekt zakończył się sukcesem, gdzie podczas udziału w próbach morskich i mogłem osobiście zobaczyć, jak działa ten system.
Jakie inne znaczące projekty realizował Pan w swojej karierze?
Drugim ważnym projektem było wyposażenie trzech jednostek trałowych, szczególnie ORP „Flaming”. Otrzymałem nawet odznaczenie od dowódcy Marynarki Wojennej za wyposażenie tego okrętu w komorę dekompresyjną. Do dziś zajmuję się systemami nurkowymi – ostatnio pracowałem przy systemie nurkowym na ORP „Piast”.
Jak ocenia Pan obecny kierunek rozwoju stoczni?
Budowa Mieczników to bardzo dobry kierunek. Uważam, że stocznia powinna świadczyć usługi dla Marynarki Wojennej w zakresie nowych budów. O projektach Miecznik i Ratownik mówiło się już 10 lat temu, cieszę się, że w końcu ruszyły i że to właśnie my je będziemy realizować.
Zdjęcie: Gratulacje za 40 lat pracy od Zarządu PGZ SW.
Kto miał największy wpływ na Pana rozwój zawodowy?
Największy wpływ na moją karierę miał ówczesny dyrektor produkcji, inżynier Świątek, który zatrudnił mnie w dziale kooperacji. To on dostrzegł mój potencjał i zaufał mi, powierzając stanowisko starszego kooperanta.
Co najbardziej zapamiętał Pan z tej współpracy?
Jego podejście do rozwiązywania problemów było bezkompromisowe – zawsze powtarzał, że zadanie po prostu musi zostać wykonane. To właśnie on nauczył mnie, że do każdego problemu trzeba podchodzić z nastawieniem na znalezienie rozwiązania. Nawet przy najbardziej skomplikowanych sprawach należy szukać różnych ścieżek i możliwości. Jak to się mówi – „jak nie drzwiami, to oknem”. Ta zasada towarzyszyła mi przez całą karierę i sprawdziła się w setkach trudnych sytuacji.
Co sprawiło, że związał się Pan ze stocznią na tak długo?
To wynika z dwóch głównych powodów. Po pierwsze, praca tutaj nigdy nie była monotonna – to ciągłe wyzwania, przy których trzeba się wykazywać. Owszem, część prac jest powtarzalna, ale 90% zadań to zawsze coś nowego i innego, coś co sprawia, że człowiek ciągle się dokształca. Po drugie, od początku pracy w stoczni mieszkam na Oksywiu – uznałem, że szkoda życia na dojazdy do pracy.
A czym zajmuje się Pan poza pracą?
Moją pasją są podróże, szczególnie te zagraniczne. Najbardziej zapadła mi w pamięć Kambodża – kraj, który pomimo tragicznej historii i biedy, zamieszkują ludzie z uśmiechem na twarzy. W ubiegłym roku zwiedziłem też Bułgarię i Rumunię – to jak Polska sprzed kilkunastu lat. Poza tym jestem kibicem sportowym, choć obecnie już aktywnie nie uprawiam sportu.